Barack Obama, Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, uważany jest za doskonale przygotowany „produkt marketingowy” – przystojny, dobrze ubrany, medialny, mogący pochwalić się wyćwiczoną gestykulacją… Można by tak wymienić jeszcze więcej jego atutów.
Uwaga mediów skupiona była również na jego żonie - Michelle.
W trakcie kampanii prezydenckiej męża, mimo gustownego i stylowego wyglądu, nie sprawiała wrażenia osoby nadmiernie dbającej o swój wizerunek. Ubierała się w to, w czym czuła się najlepiej. Do tego potrafiła powiedzieć coś, co wprawiało w konsternację nawet jej męża (np. o jego bałaganiarstwie lub nieświeżym oddechu po przebudzeniu). Czy zdawała sobie sprawę, że też od jej wizerunku zależy sympatia dla prezydenta?
Tym bardziej trudno pojąć transformację jaką przeszła pierwsza dama w tak krótkim czasie.
Teraz z pewnością można nazwać ją pełną klasy First Lady. Jej kreacje zniewalają. Nadal wybiera skromne sukienki , ale wygląda w nich cudownie cudownie. Stawia na detale, wyszukane wzory i sprawdzone fasony. Jej styl ubierania kopiują teraz Amerykanki, które traktują ją jako „boginię mody”. W Stanach Zjednoczonych powstają również sklepy i butiki, szyjące na zamówienie odzież, będącą kopią tych kostiumów, w których pojawia się Michelle w trakcie publicznych wystąpień.
To się nazywa przemiana!
poniedziałek, 29 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz